sobota, 22 kwietnia 2017

Ten pierwszy raz... DNF Wielka Prehyba 22.04.2017

Pierwszy trening, pierwszy półmaraton, debiut w maratonie ulicznym, a potem dziewiczy start w biegach górskich. W końcu pierwsze ultra w górach. Priorytet - dobiec w jednym kawałku, bez kontuzji. Bez względu na czas, walkę z innymi uczestnikami, a przede wszystkim z samym sobą - najważniejsze to dobiec bez robienia sobie krzywdy.
Dziś przyszedł czas na pierwsze DNF - poprzez świadomą decyzję o zejściu z trasy. I o dziwo,  nawet się  tej decyzji ucieszyłem.
Na Biegi w Szczawnicy zapisałem się drugi raz, ale za pierwszym razem coś tam przeszkodziło i nie pojechałem. W tym roku zapisy od razu poparłem wpłatą i pozostało czekać na piękny kwietniowy weekend, pienińskie widoki, pierwszy w tym roku wiosenny bieg w górach...
Plany, plany, plany.
Od początku tygodnia pogoda zaczęła się psuć, zima wróciła "na strzemiennego" i w Polsce, a szczególnie w Szczawnicy zrobiło się biało... Po kolana.
Piękne okoliczności przyrody postanowiły w tym roku nie okazać swych względów i w piątkowe popołudnie pogodziłem się  z decyzją o rezygnacji z wyjazdu do Szczawnicy. Ale niepokój pozostał.
Wieczorem wyszło słońce, jeszcze raz sprawdziłem prognozę pogody i zdecydowałem ostatecznie. Jadę!
Budzik na 5.00. O szóstej w aucie, a o 8.00 w biurze zawodów. Przepisać się na krótszy dystans? E, nie... Będzie ok. 42 km, no ile to może trwać? Założyłem sobie bezpieczne 6 godzin.
Strefa startu kolorowa, gwarna, organizator informuje o postępach liderów "Niepokornego Mnicha", skróconego ze względu na ilość śniegu na trasie.
Startujemy! Biegniemy przez Szczawnicę przez krótką chwilę, a potem ciach! i już mocno pod górę. Od razu robi się ciasno. Wszyscy z kijami, co jeszcze bardziej zagęszcza grupę,
Po krótkim czasie pojawia się błotniste podejście. Szlak szeroki na stopę, tłok wymusza powolne tempo. Ślisko, błotko w bardzo płynnej i luźnej formie, absolutnie nie pomaga w pokonywaniu wysokości.
Im wyżej tym chłodniej, błoto ustępuje miejsca pośniegowej mazi, a w końcu pojawia się regularny śnieg. Dużo śniegu. Ubity setkami par butów, śliski, mokry przybiera formę dwóch wąskich rynien, którymi zawodnicy mozolnie wdrapują się po stokach Prehyby do pierwszego punktu odżywczego.
O ile buty drepcące po błocku wydawały mało przyjemny dla ucha dźwięk cak, cak, cak, o tyle odcinek "śnieżny" pokonujemy w kompletnej ciszy. Każdy jakby skupiony by nie wywinąć orła, krótki oddech, nikt nie traci sił na gadanie. Do tego zimowa sceneria skutecznie zniechęciła ptaki więc i z lasu nie dobiega żaden dźwięk. Grobową ciszę podkreśla mgła mocząca nasze kurtki. Śniegu momentami  jest po kolana. Na 14 km jest schronisko. Herbata (słodziutka), drożdżówki, banany, izotonik, woda, no jest git.
Napiłem się, uzupełniłem poziom cukru i oznajmiłem organizatorowi, że to koniec mojej wycieczki na dziś.  Oddałem czip, schowałem nr startowy do plecaka i przetartym szlakiem wróciłem do Szczawnicy. Z planowanego startu w maratonie górskim zrobił się 25km trening.
Dlaczego tak ?
Bieganie w zimowych warunkach nie sprawia mi przyjemności. Oczywiście biegam zimą, ale wybieram wtedy trasy o łagodnym nachyleniu, gdzie ryzyko kontuzji jest minimalne.
Po "Zimowym Janosiku" powiedziałem sobie, że więcej nie zaryzykuję biegu podczas którego "kontrola trakcji" pochłania całą moją uwagę. Dziś właśnie tak było. Dodatkowo, m.in e względu na pogodę czas dotarcia do schroniska wyniósł 2,5 h co oznaczało szacunkowy czas ukończenia trasy w granicach 8 godzin. TO było nie do przyjęcia. Ukończenie 42 km w takim czasie nie ma dla mnie sensu. Szacunek dla Koleżanek i Kolegów, którzy pokonali trasę nawet jeśli zajęło im to sporo czasu. Ja osobiście nie widziałem w tym żadnej przyjemności. Tym samym zrozumiałem dziś na swym przykładzie sens limitów czasowych.
Dodam, że podjęcie decyzji o rezygnacji nie było łatwe  i "czaiłem się" z 5 minut zanim odważyłem się oznajmić swą decyzję Orgowi.
Jestem jednak z niej zadowolony, a zbiegając do Szczawnicy nie żałowałem jej ani przez moment.
Liczyłem na wiosenne bieganie. Wiedziałem, że takiego nie będzie, ale nie sądziłem, że będzie na tyle... hm... niemrawo ? Nie chcę powiedzieć trudno, bo biegi górskie zawsze są trudniejsze od asfaltowych. Było za to ryzykownie i nieprzyjemnie.
Powiem też, że widząc entuzjastyczne komentarze dotyczące błota czy śniegu na trasie jako dodatkowych atrakcji zastanawiam się co tu jest do chwalenia ? Ci zawiedzeni brakiem błota lub śniegu muszą być z innego wymiaru.  Dziś był dzień zważenia biegu czerpaną z niego przyjemnością. W samym biegu, wkładanego wysiłku, nie znalazłem żadnej przyjemności poza momentem kiedy zszedłem z trasy. Prehyba po raz kolejny dała mi powód by jej nie lubić. Ona mnie też nie lubi, ale przyjdzie czas by ten stan odczarować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz