niedziela, 21 sierpnia 2016

Góral Marathon, Trójstyk 21.08.2016. ...a wlaściwie półmaraton.

Kilka dni temu, kiedy jeszcze zajęty byłem  oględzinami pęcherzy zdobytych podczas ULTRAJanosika okazało się, że w sobotę mogę zostać zawodnikiem reprezentującym  moją osobistą małżonkę, która przegrała heroiczną walkę z kontuzją. Jako reprezentant mogłem wystartować w imprezie GÓRAL MARATHON, na dystansie 26 km, co Organizator zaopatrzył nazwą półmaraton. Wersja asfaltowa "połówki" to oczywiście 21 km z "drobnymi", jednak biegi górskie to  często wydłużone wersje. Tyczy się to też maratonu, co znajduje swe odzwierciedlenie w dyskusji nt. czy 50 km w górach to maraton czy ultramaraton. Natknąłem się kiedyś na porównanie biegu górskiego i "płaskiego" gdzie przyjęto, że by porównać jedno z drugim, należy przebiegnięty dystans przemnożyć przez przewyższenie. I tak np. 10 km z przewyższeniem powiedzmy  +- 650 m daje nam 10 x 1,65 =16,5. Czyli dycha po górach to 16,5 km po płaskim. Czy to prawda i czy miarodajne ? Może być, bo biorąc pod uwagę czas potrzebny na ich pokonanie,  to mniej więcej się zgadza. Ale czy nie jest to zbytnie uproszczenie... nie wiem.
W każdym razie w ramach opisywanej imprezy jest tez maraton, który ma 50 km. Dodatkowo mamy mini-maraton na dystansie ok 7 km oraz wyścig MTB.
Zanim do udziału w zawodach doszło trzeba było jeszcze przepisać opłacony już pakiet startowy z czym było nadzwyczaj mało zachodu. Sprowadziło się to do zapytania czy można,  a po otrzymaniu odpowiedzi, że tak, już w biurze zawodów pani zwyczajnie wykreśliła żonę i wpisała w rubrykę mnie. Proste. Da się ? Da. Zupełnie niezrozumiałe jest w tym miejscu dla mnie podejście orgów innych imprez i ceregiele jakie mają miejsce przy takich operacjach.
Biuro zawodów zorganizowano na Trójstyku, w miejscu gdzie spotykają się granice Polski, Czechii i Słowacji. Swoją droga nowa nazwa kraju Czechów jest moim zdaniem bardzo zgrabna. Słowacka obsługa biura działa sprawnie i po chwili mam numer, koszulkę i mapę biegu.
Na polance ustawiono atrakcje, ławki, kramy z piwem i grillowanym jadłem, a pod lasem w namiotach rozłożyli się zwolennicy wypoczynku na łonie przyrody.
Następnego dnia rano zameldowałem się na  trójstykowej polance, pół godziny przed startem. Atmosfera piknikowa. Biegacze, rowerzyści, kibice... pomimo, że to raczej kameralne wydarzenie, jest kolorowo i gwarnie. Gdzie nie spojrzeć, ktoś się rozgrzewa, rozciąga (zdecydowanie zły pomysł przy "zimnych" mięśniach"). Organizator omawia oznakowanie i przebieg trasy.  W końcu, przed 9.00 po kilku słowach powitania ruszamy.
Początkowo przez wieś, asfaltem w stronę polsko-czeskiej granicy, która pojawia się po kilku pierwszych km biegu. Zatem po chwili już biegniemy w Czechach. Fajnie. Droga prowadzi przez las, wygodny szeroki szlak,czasem trochę kamieni.
Pierwszy punkt odżywczy oferuje wodę, z której nie korzystam bo w plecaku mam swoje zapasy. Po jedenastu kilometrach jesteśmy już na Słowacji.
Zbiegamy do miejscowości Świerczynowiec, gdzie oczekuje na nas bufet oferujący owoce egzotyczne, w tym arbuzy!  Kilo na miejscu, kilo na zapas i ruszam. Teraz 2,5 km pod górę. Zaczyna padać, trasa po krótkim odcinku leśnym przechodzi w asfalt, który będzie nam towarzyszył już właściwie do końca. Na ok 20 km trasy pół i maratonu rozchodzą się. W tym miejscu mamy kolejny bufet gdzie oprócz owoców i wody jest izotonik. Biegniemy w dół. Przez słowacką wieś, asfaltem, którego jest dziś tak dużo, że spokojnie można było zostawić buty do crossu w domu. Ostatni odcinek wznosi się podnosząc tętno, a potem już przez trawnik i szpaler chorągiewek wprost do mety. Drewniany medal, "listek" na pamiątkę i tyle...
Było warto ? No było. To kolejny bieg, który mogę polecić wszystkim tym, którzy chcą spróbować swych sił w biegach górskich. Łatwa trasa, niewymagająca technicznie i 3 bufety na 26 km odcinku.
Tegoroczna edycja była trzecią i myślę, że ma ona potencjał by zostać mocnym punktem biegowego kalendarza. Zależy to oczywiście od organizatorów, a z racji trzech stron zaangażowanych w imprezę może się udać. Z drugiej strony, "Gdzie kucharek 6...", lepiej nie kończyć. Serio dobrze życzę rozwojowi "Góral Marathonu". Kilka minut po ukończeniu biegu rozpadało się na dobre i kto żyw ruszył w poszukiwaniu kawałka dachu. W takim razie i ja pożegnałem Jaworzynkę i ruszyłem w stronę domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz