niedziela, 16 października 2016

Ciasno jak w puszce sardynek - Królewski Półmaraton, Kraków 16.10.2016

Sobota była piękna jak na tegoroczny październik. Ciepła i słoneczna. Niedzielny bieg malował się w moich myślach jako jasny plan na jutrzejsze przedpołudnie. Wizualizowałem sobie siebie biegnącego skąpanymi przedpołudniowym ciepłym blaskiem słońca ulicami i uliczkami Krakowa. Wyobrażałem sobie powiew rześkiego, jesiennego wiatru na nadwiślańskich bulwarach...
Pierwsze ziarno niepewności, że to wcale tak nie musi wyglądać, zasiała przy wieczornym imieninowym stole Ciotka. Podczas wymiany zachwytów nad pięknym i wyczekiwanym od tygodni słonecznym dniem, wypowiedziała zdanie o prognozie na niedzielę. "Będzie lało". Jak lało? Gdzie ? Chyba w Gdańsku albo w Warszawie ?! "No nie, tu u nas, na południu ma lać". Szybka weryfikacja  w serwisach pogodowych i faktycznie... Ale może tylko przelotnie albo prognoza się myli jak zwykle... Niemożliwe, żeby tak od rana. Jak już to pewnie po południu, a wtedy to już mi będzie wszystko jedno... I z tą myślą zasnąłem posiliwszy się uprzednio galaretą typu zimne nóżki oraz szarlotką plus napitek i popitka. Na lepszy sen ;-).   Zanim zasnąłem wezbrała we mnie fala nerwów wywołana pauzą w treningach biegowych spowodowana bólem w stopie. Tak to jest. Biegamy, kolekcjonujemy mikrourazy, które w najmniej oczekiwanym momencie atakują całą bandą i z całą bezwzględnością. Na szczęście fizjoterapia radzi sobie z takimi rzeczami, a swą frustrację rozładowywałem na basenie. Noc minęła szybko.
Pada... deszcz bębni o dach, krajobraz za oknem sprawia, że myśli biegną w kierunku rozgrzanego pieca, ewentualnie garnca grzańca. Niektórzy dokładają książkę - kryminał, a mnie się biegać zachciało. Może przestanie...  5. rano. Kawa, śniadanie, poranna toaleta. 5.55 odpalam auto i obieram kurs na Kraków - dawną Stolicę Polaków.
Termometr w aucie pokazuje 6 stopni, wycieraczki pracują pełną parą. Po godzinie i pół jestem na miejscu, parkuję auto i wraz z Sebastianem idziemy do biura zawodów po pakiet startowy. Ciągle pada, a do tego wieje i jest zimno.
Biuro urządzono w Tauron Arenie i uczestnik biegu od razu czuje, że organizator podchodzi to tematu poważnie. Żadnej prowizorki, biuro działa sprawnie, toalety, małe expo, przestrzeń... Komfortowo, estetycznie.
W pakietach atrakcji co niemiara. Koszulka (bardzo ładna i ładnie uszyta. Leży jak należy w odróżnieniu od szmat z decathlonu dokładanych do pakietów chyba tylko dlatego że "musi być"). Do tego rękawki, oczywiście numer startowy i tona makulatury. I jeszcze masa słodyczy. Wszystko zapakowane w worek  z logo zawodów. Kolejny worek na buty.

 Pół godziny przed startem idziemy w okolice stref dla zawodników. Ciągle zimno i mokro rozgrzewamy się więc truchtając, podskakując i co tam jeszcze.

Wraz z gęstniejącym tłumem robi się cieplej. Wreszcie start. Plan jest na 1:45, a strategia by do połowy trzymać się zająca na 1:50, a drugą połowę zrobić szybciej. Powinno się udać.

Z mego wczorajszego wyobrażenia o biegu w słońcu i jesiennym wietrzyku nie pozostało nawet złudzenie. Na Moście Kotlarskim uderzenie zimnego wiatru skutecznie zmotywowało mnie do żwawszego przebierania nogami. Ulice pełne wody. Ulice pełne biegaczy, Ciasno. Slalom pomiędzy kałużami urozmaica migoczące wszystkimi kolorami mrowie butów, w które wpatruję się by nikogo nie podciąć. Trasa skręca nad Wisłę i tu już jest bardzo ciasno. Ludzie biegną po trawniku, który pod nogami tysięcy biegaczy zamienia się w błotnistą, śliską maź... Punkt odżywczy na horyzoncie. Izo, woda i banany. Szkoda czasu na te atrakcje, tym bardziej, że sporo osób korzysta i na wąskiej ścieżce dodatkowo utrudnia bieg tamując go. Partyzantka na całego. Połówka biegu wypada gdzieś na błoniach. Nareszcie rozgrzałem dłonie i zrobiło mi się cieplej. Obiegamy błonia i biegniemy w stronę Starego Miasta. Tutaj wąska przestrzeń nie dziwi, ale w zamian mamy doping od ludzi, których w tych okolicach zawsze jest sporo bez względu na aurę. Do tego zapachy jedzenia... Różne, piękne.
Rynek, Grodzka, Plac Dominikański. Zagadnięty "Zając" daje znać, że w tym tempie przybiegniemy w 1:49. No to "na ra" Panowie. Przyśpieszam. Czuję się nieźle, nie licząc, że od 5 km chce mi się siku, a do tego odzywa się przywodziciel. Czas na drugą dziś tubkę glukozy. To cudowny środek, nie do zastąpienia przez żaden na świecie żel czy batonik.
Pod kolejnym mostem doping bębniarzy, który mnie osobiście normalnie wpienia. To dodatkowy zbyt intensywny bodziec, nieprzyjemny dla zmęczonego organizmu. Lecimy nad Wisłą. W miarę szeroki bulwar przechodzi w ścieżkę rowerową, a na niej, na całej szerokości parkuje karetka. Robi się korek, uciekają cenne sekundy i w bardzo krótkim czasie frustracja sięga zenitu. Jeszcze niecałe 4 km. Facet wydziera się do mikrofonu, że za 15 minut będzie po wszystkim. Fakt. 15 minut. Gazu!
Już widać Arenę. Ostatni zakręt w lewo, banery, zakręt w prawo, jeszcze raz w prawo i wpadamy do Tauron Areny kończąc bieg w niebieskiej poświacie i pośród zgromadzonych na trybunach kibiców.
Meta i... korek. Co jest ? Kolejka po medale.  Medal, folia NRC,  izotonik, banan, makaron. Taki zestaw czekał na kończących bieg. Fajnie, nie ? Tym samym świadczenia organizatora osiągnęły poziom całkiem, całkiem...

Refleksje, spostrzeżenia...  Ze względu na pogodę wybór T.Areny na bazę zawodów to strzał w 10. Biegłem tu  (w Krakowie) trzeci raz (połówka wiosną oraz maraton) i jedno się NIE zmieniło. Ciasno. Ciasno jak nigdzie. Liczba startujących jest tu spora, bo Kraków to magnes i bieg można zawsze połączyć z przyjemnym weekendem. Tym razem od początku do końca (poza odcinkami gdzie trasa wyznaczona była np. "Alejami" biegliśmy w zwartej grupie. Może czas przekonać się jak wygląda sytuacja wśród biegnących na czas np. 1:30 ? ;-). Niemniej o "życiówki" walczą biegacze o różnych ambicjach i mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że w Krakowie warunków do bicia życiówek nie ma ;-).
A poza tym było tu dziś wszystko czego od masowego biegu ulicznego można wymagać. Serio.

1 komentarz:

  1. Wczoraj były idealne warunki do bicia życiówki, ale z poziomu lepszego niż 1:30:00. Z przodu było luźniej jednak (ale fakt, nie brakowało odcinków, gdzie nawet przy garstce ludzi było trudno wyprzedzić). Trasa stosunkowo płaska, a pogoda - wymarzona do szybkiego biegu (no z wyjątkiem wiatru w pysk na ostatnich 5 kilometrach). Planowałem 1:28:00, nabiegłem 1:26:59, tak dobrze się biegło.

    OdpowiedzUsuń