poniedziałek, 10 sierpnia 2015

CHUDY WAWRZYNIEC 2015.08.08 - relacja ze środka stawki.

Hej.
Tak jak przed rokiem, zapisy na bieg rozpoczęły się kilka miesięcy przed zawodami. Potem opłata i oczekiwanie na losowanie, którego w tym roku nie było bo i chętnych mniej niż przed rokiem.
Dlaczego? Jedni mówili o zniechęcającej wysokości wpisowego, drudzy podkreślali mnogośc imprez biegowych skutecznie rywalizujących z "Chudym" o frekwencję.


Założenie było takie: przebiegnę trasę 80+. Trening "w terenie" odbyłem, (choc nie były to sesje o dużej objętości), trening mentalny również (polegał głównie na gapieniu się w profil trasy, analizowaniu limitów czasu na poszczególnych punktach kontrolnych i skupianiu się na miłych fragmentach górskiego biegu, takich jak zbiegi czy finisz.

Tak jak w zeszłym roku buty na bieg kupiłem dzień przed. Tak jak rok temu były to Nike Wildhorse.
Poprzednie - zużyte, przetarte i starte  poszły w odstawkę. Po zakupie wersji 2.0 przeżyłem szok. Nowsza wersja jest węższa... tzn. moje szerokie stopy powiedziały NIE ! Zniechęciło mnie to użycia ich w biegu i przeprosiłem się z moimi starymi kapciowatymi "jedynkami".

Piątkowe  słoneczne, letnie popołudnie. 35 stopni na plusie - jadę do Rajczy po pakiet i potem do Ujsoł na nocleg. Biuro zawodów działa pełną parą. W pakiecie numer, batonik, mapa oraz... miła niespodzianka w postaci opasek kompresyjnych na łydki. Milej o tyle, że Org zadbał by każdy dostał opaski w odpowiednim rozmiarze. Na opaskach gustowne jak zawsze logo Chudego Wawrzyńca.
Przed biurem pogawędkę ucina sobie Gediminas Grinius. O, oto zwycięzca jutrzejszego biegu - pomyślałem sobie (słusznie jak się okazało). Zakupiłem jeszcze elegancką koszulkę i w drogę do szkoły. Materace na podłogę, piwo na stół, kilka chwil na rozmowy towarzyskie a potem szybka kolacja i  tradycyjna odprawa.
 Pojawia się Ewa Majer (razem z Rafałem zgodnie prognozujemy, że jutro nie będzie nad nią lepszej zawodniczki. Hahaha.... Niewielu zawodników jest lepszych. Szacun.).
Króki sen, 2,45 jestesmy na nogach, a niecałą godzinę później bus wiezie nas do Rajczy na linię startu.

Czerwone flary rozpalają się wraz z sygnałem rozpoczęcia biegu.
Biegniemy, wieś śpi, koguty zaczynają obwieszczac nowy dzień, a wraz z ich pianiem do domu wracają niedopite/trzeźwiejące niedobitki.
Ciepło, przepięknie. W sam raz na biwak, romantyczny weekend we dwoje gdzieś w górach, pod gwiazdami. Wschód słońca jak malowany.
Rachowiec, Kikula  - kilometry uciekają spod nóg... I wtedy właśnie wtedy gdy pomyślałem sobie, że to całkiem miły dzień, zahaczyłem, a właściwie kopnąłem w jakiś wystający kamień i nim zdążyłem nawet pomyślec o tym jak bardzo zabolał mnie palec już leciałem równolegle do ziemi. Czasu wystarczyło jeszcze tylko by wypuścic z rąk kijki, by chwilę potem szorowac brzuchem po kamienistym zbiegu niczym pingwin po lodowej tafli. Biała koszulka przybrała chyba nieco niemodne w tym sezonie kolory ziemi. Wyglądałem jak świnia. Do  tego pozdzierane łokcie, na które zdążyłem upaśc chroniąc się przed utratą przedniej części uzębienia.
Pozbierałem się, pooglądałem, pomacałem i stwierdziłem że jest nieźle. No to w drogę.

Na dwa kilometry przed schroniskiem na Wielkiej Raczy skończyła mi się woda. 23 kilometry, 2 litry.
W schronisku tłum. Odpuściłem zakup Coli i w łazience uzupełniłem zapas lodowatej kranówki. W drodze do Przegibka uraczyłem się pyszną bułką z serem, uzupełniłem elektrolity i kiedy wpadłem na PK na Przegibku poczęstowałem się tylko izotonikiem, zmoczyłem głowę zimną wodą i w drogę.
Punkt regenaracyjny przy schronisku urządzono wprost super. Bufet oferował czego dusza zapragnie.
Atmosfera piknikowa. Do tego woda z ogrodowego węża choc na chwilę przynosiła ulgę od wzmagającego się upału.

Z Przegibka do mety jest kilkanaście km dla trasy "krótkiej". Kusząca propozycja by po krótkim podejściu na Wielką Rycerzową skręcic zgodnie ze strzałką "50+". Tym bardziej, że temperatura powietrza to ponad 30 stopni, tym bardziej, że palec u nogi zaczyna normalnie bolec jakby co kilkanaście sekund podłączany był do prądu. Czas na decyzję. Limit dla trasy 80+ na szczycie "Rycerzowej" to 8 godzin. Mam godzinę i 10 min zapasu. Rezygnuję. Skręcam w lewo i już myślę o mecie, zimnym prysznicu i odpoczynku.

Jeszcze Muńcół - wzniesienie, które ciągnie się jak flaki z olejem, potem zbieg zielonym szlakiem do wsi. Zbieg w pełnym słońcu, stromy i nieprzyjemny. To najtrudniejszy zbieg na tej trasie.

Meta! Piknik trwa w najlepsze. Punkt PCK działa i obsługuje delikwentów. Piwo ciepłe. Z bufetu nie korzystam, rozsiadam się w cieniu, popijam piwo, boję się zdjąc buty. Kilkanaście minut później pojawia się zwycięzca trasy 80+. Staje na mecie, z piesi wyrywa mu się okrzyk triumfu. Medal na szyję, szampan się leje, serwis foto wychodzi z siebie. Piękna chwila.

Mój czas 8h 41 min. Patrząc na tabelę wyników  - średnio.
Sprzęt:
Buty: Nike wildhorse
Plecak: Salomon Agile 12, 1,5 litra wody w bukłaku
Kije: Fizan Compact.
Kompresy : spodenki CEP  i opaski Compres Sport


Kilka wniosków.
1. Zamiast żeli i innych batonów - BUŁKI I ŻÓŁTYM SEREM. Pyszne, znajome dla żołądka i dostarczające paliwa. Do tego koszt jednego żelu/batonu = 5 bułek.
2.Coca-Cola. Co by nie pisali/gadal (a piszą straszne rzeczy o zgubnym wpływie) ten napój w chwili kryzysu działa jak sok z gumijagód ;-)
3.Glukoza. Ponownie  - zamiast żelu. W połączeniu z bułkami z serem, tubka glukozy była jak zastrzyk energii. Super.
4. Elektrolity. Co 10 km przyjmowałem saszetkę elektrolitów. Myślę, że również dzięki temu zniosłem ten bieg całkiem dobrze.
5. Nike Wildhorse wersja #1. po tym biegu nadają się tylko do koszenia trawnika, ale to był bardzo udany model. Zobaczymy co pokażą #2.
6. To mój drugi start w tej imprezie. Wszystko się tu zgadza. Trasa, ludzie, atmosfera. Jest miło i bardzo dobrze zorganizowane. Dzięki #Chudy Wawrzyniec. Do zobaczenia ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz