niedziela, 22 marca 2015

Pólmaraton Marzanny - łyżka dziegciu w beczce... miodu ?

Zaczęło się od tego, że w ramach prezentu urodzinowego moja osobista, kochana Żona opłaciła mi start w marcowym biegu, będącym w moim przypadku, rozpoczęciem sezonu biegów "po asfalcie".
Opłacanie biegów z wyprzedzeniem ma plusy i minusy. Płacenie wcześniej to płacenie mniej. To również pewnośc startu w przypadku gdy bieg obciążony jest limitem uczestników. Dodatkowo, opłacony kilka tygodni przed startem bieg to pełny pakiet, a czasem również numer startowy z imieniem uczestnika.
Z drugiej strony - kto to wie co zdarzy się za tydzień, dwa lub za miesiąc. Albo jaka będzie pogoda ? No właśnie! Cały tydzień było pięknie. Wiosennie. Rześko, ale miło. Zgodnie z przysłowiem o marcowym garncu, w ten jeden jedyny dzień pogoda postanowiła w nim zamieszac i wywlec na wierzch frakcję tę mniej podgrzaną i nieprzyjemną w odczuciu jak zimny rosół. Trzeba było nie płacic - myślałem jadąc do Krakowa. Wsiadałem do auta termometr pokazał +4, w połowie drogi było już +3 i śnieg z deszczem, a wjazd do Krakowa odbył się w towarzystwie śniegu i temperaturą zaledwie 2 stopni na plusie. Pięknie.
Auto zaparkowałem przy stadionie Wisły i ruszyłem po pakiet. Buro zawodów zorganizowane w budyku AGH-u. Obsługa szybka, sprawna i bez zarzutu.
 Wszystko odbyło się na hali gimnastycznej, gdzie znalazło się również miejsce dla sprzedawców/wystawców w ramach mini targów oraz dla MARZANNY z Partnerem (bezimiennym albo o czymś nie wiem) i jeszcze koleżanką na dokładkę.
W pakiecie numer startowy, butelka izo bez cukru, tona makulatury w postaci ulotek sklepów, gabinetów rehabilitacyjnych i promujących inne biegi. Do tego koszulka. Koszulka od sponsora  - sklepu Decathlon. Pozwolę sobie na kilka uwag w tym miejscu. Zaznaczę też, że nie jestem fanem koszulek z tego sklepu. Są beznadziejnie skrojone, a przez to rozmiarówka ma się nijak do rzeczywistości. Po założeniu wrażenie jest jedno - ktoś ją wcześniej nosił albo służyła za pokrowiec na plażową piłkę. Za to pewnie są ekstremalnie tanie w produkcji. Ścinanie kosztów to norma, ale można tanio bez utraty minima estetyki. Brrrr.... Mój egzemplarz zalegnie na dnie szafy....
Wychodzę. Po drodze mijam grupę czarnoskórych biegaczy i dopada mnie wizja podium w wydaniu Africa. Chyba ulegam stereotypom zbyt łatwo...
Szybkie przebieranie w aucie, rzeczy na zmianę do wora i zasuwam do depozytu, a potem na start. Czapka i rękawiczki to dziś wyposażenie obowiązkowe.
Linia startu zorganizowana została na błoniach. Na szczęście nie pada, a niska temperatura skłania do porządnej rozgrzewki. Ze sceny sypią się informacje o biegu i jego historii, przedstawieni zostają "zające", a nieopodal rozłożyła się kuchnia polowa.
Strefy startu podzielono na kolory, którym przypisano odpowiedni czas ukończenia biegu. Ustawiam się w zielonej strefie z czasem 1:39. Jak się szybko okaże był to optymistyczny scenariusz oderwany od rzeczywistości...
Wystrzał startera oznajmił, że czas zacząc przebierac nogami. Zielony balonik z "moim" założeniem ukończenia biegu od razu zaczął oddalac się, najpierw nieznacznie, powoli jakby w kontrolowany sposób, a po kilku kilometrach całkowicie zniknął mi z radaru. Mało tego! Gdzieś w okolicy 10-11 km usłyszałem, że zbliża się "ekipa żółtego balonika", co oznaczało, że mam 10 minut opóźnienia. Żółci biegli na 1:49. Załamałem się. Co jest ? Cały tydzień miałem reset. Jadłem, piłem i odpoczywałem. Ładowałem się węglami i wysypiałem się przepisowo. Skąd ten brak mocy ?
Biegniemy wzdłuż Wisły. Wieje nieprzyjemnie, szare chmury wiszą nad nami, kibiców jak na lekarstwo. To mój drugi bieg w Krakowie i po raz drugi odnoszę wrażenie, że jest tu... ciasno. Momentami trasa jest zwyczajnie zatłoczona, jakby nieprzygotowana na taką liczbę uczestników.
Niemniej jednak nadwiślańskie bulwary są bardzo przyjemnym miejscem do biegania.
 Przebiegamy przez kładkę na Wiśle i już przed nami Stare Miasto. Św. Idziego, Grodzka, Rynek, Floriańska. Okoliczności świetne, kocie łby krakowskiego bruku już niekoniecznie.  Tutaj przynajmniej można liczyc na doping - centrum miasta pełne jest ludzi bez względu na pogodę. Teraz planty, jeszcze kilka wąskich uliczek i biegniemy w stronę finiszu. Czas na żel.  Zaraz potem punkt z wodą (te działały bez zarzutu) więc słodką przekąskę można popic wodą.
Zastanawiam się przez chwilę czy 17-18 km będzie kryzysowy, ale nic na to nie wskazuje. 3 km do mety. Przyśpieszam, a obok pojawia się dziewczyna i instynktownie zaczynam nawiązywac do jej tempa biegu. Biegniemy razem. Zaczyna zwalniac, co jest mi wybitnie nie na rękę bo takie synchro bardzo mi pasuje i pomaga zapomniec o zmęczeniu. Zachęcam ją do utrzymania tempa. Dobrze jest! Dawaj dalej!. 18. 19. Wyprzedzamy sporo osób. 20. Robi się ciasno, ale nie zwalniamy, a wręcz przyśpieszamy jeszcze. Ostatni zakręt, ostatni kilometr, już widac metę. Wyprzedamy baloniki z czasem 1:49. Na kilkaset metrów przed finiszem "moja" towarzyszka wciska gaz i gna do przodu. Koniec! 
Medale na szyję podziękowania i uściski od koleżanki, butelka wody i powrót do depozytu po rzeczy. W depozycie zaskoczenie - spora liczba uczestników przerosła możliwości orga, zrobił sę korek i spora grupa rozgrzanych i spoconych biegaczy czeka na swoją własnośc na zimnym wietrze. 
Kolejka rośnie z minuty na minutę a wraz z nią w szybkim tempie rośnie frustracja i niechęc do organizatora. 

Czas oczekiwania w moim przypadku to 40 minut. Głodny, zły, śmierdzący odbieram suche ciuchy i po chwili siedzę w aucie myśląc tylko o tym by jak najszybciej uzupełnic kalorie.
Biegałem półmaratony na Śląsku, Dolnym Śląsku, Warszawie, Beskidach, a teraz też w Krakowie. Porównam do Warszawskiego bo odbywa się w podobnym terminie. Warszawski jest lepiej zorganizowany. Owszem jest imprezą dwa razy większą, ale nie w tym rzecz. Też zaliczyli wpadkę z zimnym jedzeniem 2 lata temu (było na minusie, nawet woda był z lodem, a na mecie wszyscy kaszleli jak regularny oddział gruźlików), ale nikt nie czekał na zimnie na depozyt, a trasa nie pozwalała na potykanie się o biegających kolegów. 
Półmaraton Marzany ma potencjał co pokazuje wzrost liczby uczestników, ale nie pochodzi on ze świetnej organizacji biegu, a z wzrostu zainteresowania bieganiem i z magnetycznego przyciągania samego Krakowa. Warto to wykorzytac. Ja byłem, widziałem, medal mam i na razie dziękuję więcej nie skorzytam. Czas netto 1:49'30". Buty:NIKE VOMERO 9.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz