niedziela, 29 marca 2015

Dookoła jeziora w Żywcu. Szarlotka przed..., pizza po...

Urodzinowych startów ciąg dalszy ;-). Tym razem start sponsorowany przez Teściową ;-) Biuro zawodów urządzono w Punkcie Informacji Turystycznej gdzie można było dokonac wpłaty i odebrac pakiet startowy. A w pakiecie ? Butelka wody od sponsora, ręcznik z logo powiatu i ulotki, ulotki.
Do tego oczywiście numer startowy z jednorazowym chipem do elektronicznego pomiaru czasu+agrafki. Takie chipy są bardzo dobrym rozwiązaniem. Nie trzeba plątac się w sznurowadłach albo kombinowac jak go zamocowac  by go przypadkiem nie zgubic.
To mój drugi start w tym półmaratonie. Drugi rok z rzędu. Jednak plan był zupełnie inny. W tym dniu miałem startowac w Warszawie gdzie odbywał się 10.,jubileuszowy półmaraton. Ta impreza zajmuje w moim biegowym sercu szczególne miejsce gdyż mój "półmaratoński" debiut miał miejsce własnie podczas Półmaratonu Warszawskiego kilka lat temu. Do tego, w tym roku była to edycja jubileuszowa co zawsze jest (przynajmniej dla mnie) dodatkową zachętą (podobnie jak imprezy organizowane po raz pierwszy). Wyszło jednak inaczej. Swoją obecnością zasiliłem więc frekwencję na lokalnym podwórku.
Dzień wcześniej, wieczorem w domu zagościł fantastyczny zapach szarlotki i już było wiadomo, że ładowanie węglami będzie bardzo smaczne i przyjemne. Żona, która gotuje i piecze to SKARB ! I nie oznacza to sprowadzenia jej do roli kwoki, o nie ! Wcinamy jeszcze ciepłe ciasto z jabłkami. Podniebienie w raju, polscy sadownicy wdzięczni, poziom cukru w organizmie w górnym zakresie. Dostępne są jeszcze lody o smaku owoców leśnych, ale zapobiegliwie (by nie śniły nam się głupoty) rezygnujemy.
W nocy przesuwają czas, zwyczajnie kradnąc godzinę snu... Po co to komu ??? Kto potrzebuje się wyspac, lub spędza szaloną noc, przeklina ten pomysł. Co innego w drugą stronę ;-). Na szczęście lokalny bieg ma tę zaletę, że do linii startu jest blisko i nie trzeba się zrywac skoro świt by zdążyc na start.
Krótko przed jedenastą docieram na rynek, gdzie ustawiono namioty, budki i stoiska. Sponsor, sprzedawcy, biegacze. Ciasno, gwarno i kolorowo. 
Szybka wizyta w Toi -Toi-u i idę na start. Czekamy i słuchamy konferansjera, który zapowiada rychły początek biegu. Spoglądam w dół na buty i mój wzrok przyciągają... buty (?) koleżki obok. Właściwie to nie buty,a sandały. WTF ?!? Sandały ??? Bieganie minimalistyczne ... Nie moja bajka, ale jak ktoś lubi-proszę bardzo. Stoi za tym cała filozofia by byc bliżej Natury, wrócic do biegania naturalego, niemalże boso... (Jest taki jeden. Gania boso po Polsce z flagą, ale to inna historia).  Czasem widywałem ludzi biegających w butach Vibram Five Fingers. Fajnie wyglądają - jak rękawiczka na stopę, ale sandały, a właściwie biegacza w sandałach widziałem pierwszy raz w życiu. Jeśli ktoś czytał książkę "Medicus" Noah Gordon (film jest beznadziejną namiastką książki), to pamięta fragment gdzie biegacze ścigają się w sandałach. Ale akcja tej powieści toczy się we wczesnym średniowieczu! No dobra, nie czepiam się. Jestem dzieckiem cywilizacji i wygody, a każdy mierzy swoją miarą.
Nad bezpieczeństwem czuwają służby. Widac ich na każdym kroku. Mam wrażenie, że w zeszłym roku ciężar zabezpieczenia trasy spoczął w głównej mierze na strażakach. W tym roku najbardziej widoczna jest Policja.
Ok. Krótkie przemowy, odliczanie od 10 w dół i.... niezdarny wystrzał z pistoletu oznajmia start.
Pierwsze kilometry wiodą przez miasto, a że Żywiec to małe miasto, wnet jesteśmy "za miastem". Rondo,  Most na Sole znowu rondo i biegniemy ulicą Żywiecką. Pierwszy minus dla organizatora. Bieg poprowadzono prawą stroną ulicy, lewą pozostawiono dla samochodów jadących do Żywca. Samochody stoją, silniki pracują, spaliny unoszą się w najlepsze, a ja mam wrażenie, że biegnę przez gigantycznej długości(kilkukilometrowej) parking samochodowy. Żywiec ma okropnej jakości powietrze (już o tym pisałem) Przez kilka miesięcy w roku powietrze tutaj przypomina arsenał broni chemicznej (głupi ludzie palą śmieci, a takich tu nie brakuje. Do tego Żywiec leży w kotlinie co sprzyja akumulacji zabójczego powietrza (?), które zasilane jest również przez okoliczne, położone wyżej wsie). No więc dziś, w dzień Lokalnego Święta Sportu mamy taką wisienkę na torcie. Oddychamy pełną piersią, płuca pracują na pełnych obrotach i wdychamy, jak na Żywiec przystało, powietrze kategorii D. W zeszłym roku piękna pogoda zachęciła dodatkowo kierowców- palaczy do opuszczenia pojazdów i zapalenia papieroska na "świeżym powietrzu" i wydmuchiwania kłębów dymu wprost na biegnących. Masakra. W tym roku takich akcji (nie było zbyt ciepło i wiało) nie zauważyłem.
Biegniemy. Z głównej drogi skręcamy w prawo i po kilkunastu minutach zaczynają się podbiegi na zmianę ze zbiegami. Nie są one specjalnie długie, ale dają się poczuc. Nie biegnie mi się najlepiej. Bolą mnie nogi ;-), czuję się ciężko. To nie mój dzień. Dodatkowo, po zeszłotygodniowym starcie ciągle boli mnie biodro. Docieramy do zapory w Tresnej. Tuż przed nią mamy punkt z piciem. Duży tłok, wolontariusze nie nadążają. Wszyscy chcą ugasic pragnienie przy pierwszym stole, panuje tutaj  chaos, natomiast kilka metrów dalej można się napic bez problemu i bez przepychanek. Tego mi było trzeba. Uzupełnione płyny dodają sił i energii. Na zaporze wieje "od jeziora". Nieprzyjemne, silne podmuchy wychładzają spocony organizm, pozostawiając nieprzyjemne uczucie. To półmetek trasy, pozostałe do pokonania podbiegi będą gorsze niż te dotychczasowe. W górę, w dół, w górę w dół. Niektórzy nie wytrzymują i zaczynają maszerowac. Na 15 km znowu picie i znowu chaos. wolontariusze biegają, zmieniają baniaki, brakuje kubków, zamieszanie.

Teraz tylko dwa ostatnie podbiegi. Pierwszy. Po nim długi zbieg, z którego widac ostatni fragment trasy wiodący pod górę. Ten najgorszy. Tutaj kolejna porcja biegaczy kapituluje i zaczyna maszerowac. Zbiegamy w stronę miasta. Końcówka biegu obstawiona przez kibiców. Kolorowo, głośno. Jeszcze 100 metrów, 50, 10, KONIEC!
 Zegar na mecie pokazuje 1:58:15. To gorzej niż przed rokiem, ale co tam. Medal, butelka wody i ruszam do domu gdzie zaraz po odświeżającym prysznicu czeka pyszna pizza i piwo. Tak jest. To genialne połączenie ;-). 

Na koniec jeszcze luźny apel/prośba ;-)

 CHŁOPAKI !!!

Jeśli decydujecie się ubrac getry (nieważne  - długie, 3/4, lub tylko do kolana) ZAKŁADAJCIE NA NIE SPODENKI !!! Nie ma  bardziej przykrego widoku niż opięte getry na męskiej-przepraszam-dupie, a co gorsza lekko obwisłej.

To oczywiście moja obserwacja, która nie wynika z zainteresowania pośladkami innymi niż kobiece (O NIE!) ale to jest takie nieestetyczne, że wymagało komentarza.
Zmieniając temat - ostanie słowo dotyczące zabezpieczenia trasy. Super. Ambulans towarzyszący biegaczom  - ważna rzecz. I jeszcze jedno. Organizator podkreślał wzrost frekwencji, rekord w liczbie uczestników. Słowo komentarza. Ustanowiony limit czasowy na pokonanie trasy to 2,5 godziny. To nie jest mało, ale trasa też nie najłatwiejsza. Półmaraton Warszawski miał limit 3,5 na płaskiej, szybkiej trasie. Może bieg dookoła jeziora byłby bardziej popularny gdyby limit był łagodniejszy? A może organizatorowi nie na tym zależy? Nie wiem. Fakt faktem, że ktoś kto nie wie czego się po półmaratonie spodziewac, w Żywcu nie wystartuje.
P.S.
Medal fajny, ale zamiast ręcznika fajniejsza byłaby koszulka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz