niedziela, 2 listopada 2014

Majówka w listopadzie

Niedzielny ranek. Mgła taka, że ulica wygląda jak solidnym deszczu. Pierwsza myśl -  duża wilgotność powietrza potęguje uczucie chłodu, a do tego ruszył się wiatr.  Popijam kawą ciasto drożdżowe. Kawę mielę tuż przed zapakowaniem jej do ekspresu, bo wyznaję zasadę, że kawa ma być dobra, a niedobrej nie warto pić. Dobra kawa zaczyna się dla mnie w momencie zakupu, a potem poprzez przechowywanie, mielenie, przygotowywanie, podanie (porcelanowa filiżanka  w pięknym, delikatnym malowaniu) jest miłym akcentem rozpoczynającego się dnia.  No więc piję tę kawę patrzę w okno i zastanawiam się co ubrać by mnie nie przewiało, ale też by się nie ugotować. Pogoda na Skrzycznym 0 stopni Celsjusza i 3m/s wiatru.
Legginsy, koszulka termiczna CRAFT z długim rękawem  (to ważne i o niej będzie na koniec), na to techniczna z krótkim. Do kompletu wiatrówka, buff pod szyję, buff na głowę. Zabieram plecak z litrem picia. Plan 20 km. Niektórzy powiedzą, że 20 km crossu to się robi z bidonem w łapce, a nie plecakiem z takim zapasem, ale ja mam zapotrzebowanie na płyn, na poziomie reaktora atomowego, a poza tym bieganie w górach jest ryzykowne (kontuzje) więc lepiej mieć pod ręką przydatne w razie czego przybory, nie wspominając o przekąskach. Plecak zatem się przyda.
Kiedy dotarłem do parkingu pod hotelem "Zimnik" pogoda była już bardzo ok. Szybkie przygotowanie i lecę. 
Tutaj, parę słów wyjaśnienia. 
Na Skrzyczne można lecieć niebieskim szlakiem, hardo pod górę, gdzie najwyższe wzniesienie Beskidu Ślaskiego z niejednego biegacza wnet uczyni piechura, odbierze mu swobodny oddech i gwałtownie pobudzi krążenie. Zdarzyło mi się niejednokrotnie zmierzyć z tą ścieżką, ale nie dziś... Zamiast niecałych pięciu kilometrów stromego szlaku, z dwoma kamienistymi odcinkami z kategorii trudne, wybrałem opcję asfaltowej\szutrowej drogi, która okala Dolinę Zimnika. Wybierając ten wariant nie oczekujcie taryfy ulgowej... Oczywiście jest tu dużo bezpieczniej (pod względem doznania kontuzji), wygodnie, ale ominie Was historyczna ciekawostka, którą jest pamiątkowa tablica na Hali Jaskowej (nie Jaśkowej), nadana Jaskom przez króla Jana Kazimierza za obronę przed Szwedami (scena z Potopu to własnie akcja  lokalnych partyzantów - górali).

Tak więc trasa "alternatywna" jest dwa razy dłuższa (10 km w porównaniu do niecałych 5), a i tak na ostatni kilometr przed szczytem droga sama "wyrzuci" was na niebieski szlak. Zanim to jednak nastąpi można dziś było cieszyć się szumem potoku płynącego nieopodal drogi, szelestem
spadających liści i powiewami wiatru. 
Od jakiegoś czasu nie zabieram słuchawek na treningi "terenowe". Z jednej strony, po pewnym czasie zaczyna drażnić mnie ilość atakujących mnie bodźców: zmęczenie, gorąco, krótki oddech, a do tego jeszcze dźwięk wprost do ucha... Ponadto, w dzień taki jak dziś, kiedy udało uciec się od brudnego, śmierdzącego żywieckiego powietrza...(tak,tak, każdy kto pomyśli, że leżący "w górach" Żywiec cieszy się górskim powietrzem jest w błędzie). Otóż:
1. Żywiec nie leży"w górach", tylko w kotlinie. Z górami ma tyle wspólnego, że góry faktycznie stąd widać. Żywiec ma swój, odrębny stój miejski, nie używa się tu gwary góralskiej, a na tyle na ile zdążyłem się zorientować "Żywczaki" mieszkańców okolicznych wsi ,czyli górali, traktują ze stereotypową wyższością. 
2. Powietrze w Żywcu jest najgorsze na Świecie. Palenie plastiku i innego "gówna" to tutaj norma,a co gorsze, powszechnie akceptowana. Nie polecam ani mieszkania tu, ani nawet turystycznego odwiedzania tego miasteczka w sezonie grzewczym. 
Ale do rzeczy: Niezbyt, w porównaniu do niebieskiego szlaku, wymagająca ścieżka pozwala docenić  walory estetyczne okolicy. Jesień podkreślona przez słoneczny, ciepły dzień jest jak piękna kobieta w odpowiednim makijażu. Do tego miejsce takie jak opisana trasa jest tu zawsze. Czeka i zaprasza. Cała jej ekspresjonistyczna wymowa zdaje się zachęcać do aktu jedności, do porzucenia cywilizacji i przyjęcia każdego zaoferowanego podmuchu ciepłego jesiennego wiatru w zamian za nic. Pięknie. Kolorowo. Nie wiem czy zwalić to na gwałtowny wyrzut endorfin czy inną chemię, ale te kilkadziesiąt minut spędzone w samotności jest lekcją estetyki, wrażliwości, filozofii przyrody, a nie tylko fizycznym wysiłkiem. Jednym z momentów magicznych jest ten, gdy odwracając się za siebie można spojrzeć na szczyt, który jest jeszcze przede mną. To jak podróż w czasie...
Biegnę pod górę, ciepło jest tak bardzo, że wiatrówka jest zupełnie niepotrzebna... ściągam też buff z głowy... Maj w listopadzie. Tylko barwy nie te, co nie znaczy że gorsze.
Po ok.6 kilometrach asfalt się kończy, zaczyna się szuter, a po kolejnych 3 kilometrach droga skręca w prawo, a z lewej strony zachęca i kusi niebieski szlak na szczyt o zupełnie innej nawierzchni ;-)
Na Skrzycznym pustki... Dzień zaduszny... Tylko przekaźnik stoi jak stał co z resztą nie wszystkim się podoba... Po zmarudzeniu kilku minut lecę w stronę Skały Malinowskiej. Od szczytu szlakiem zielonym, który jest szeroki, wygodny jak autostrada. Słońce wysoko na niebie, Tatry ledwo widoczne, ale beskidzka panorama świetna.
Beskid Śląski i Żywiecki stanął ostatnimi laty w obliczu klęski przyrodniczej (z punktu widzenia człowieka) i duże obszary lasu poddały się i tymczasowo ustąpiły pola niszczycielskiej sile wiatru, a także padły pod naporem połączonych sił owadów i grzybów. Powoli, powoli las w swej majestatycznej formie tu wróci, ale ja tego nie doczekam...
Chwile później docieram do Skały Malinowskiej, która jest bardzo efektownym punktem na szlaku. Skalna Wychodnia przypomina gigantyczną mównicę, która czeka na ogłoszenie całej Kotlinie Żywieckiej jakiejś super ważnej nowiny. Póki co jednak udziela swej gościny wszystkim, którzy wędrując pomiędzy Skrzycznym, a Baranią Górą zechcą przysiąść się i pogapić przez chwilę na Babią Górę ( gdzie podobno ukryte jest wejście do wnętrza Ziemi)
Od Skały... ok kilometra dalej, skręcam w lewo, w dobrze mi znany szlak żółty i lecę w dół. Początkowo ten szlak jest wąski, zarośnięty...jakby mniej uczęszczany, a tym samym niebezpieczny. Trzeba patrzeć pod nogi by nie stać się klientem GOPR-u. Po chwili jednak robi się szerzej i wygodniej. Po drodze spotykam kilku turystów i o dziwo  - rowerzystów, którzy wybrali tą trasę jako podejście do zielonego szlaku wiodącego na Skrzyczne. W pewnym momencie żółty szlak przestaje być górskim szlakiem, a staje się asfaltową drogą. Zanim to nastąpi jest tu wszystko co na szlaku być powinno: luźne kamienie, błoto, woda, gałęzie, stromizna. 
Ostatnie 3 km to asfalt,asfalt, asfalt... Nuuuuda, monotonia i spacerowicze, którzy cieszą się ładną pogodą i gapią się na takich jak ja z dziwnym niezrozumieniem... 
Piękny dzień, piękny bieg. Leniwe tempo, jedna spotkana po drodze znajoma Ania, i stan utrwalonej równowagi wewnętrznej. Wyszło 22km, Buty: NIKE Wildhorse. Plecak Salomon. A, miało być coś o Craft. Koszulka termiczna CRAFT spisała się genialnie. Idealne odprowadzanie wilgoci, Żadnego wychłodzenia. Pomimo, że było ciepło, odcinek od Skrzycznego do skrętu na żółty szlak to stała duża ekspozycja. Wiatr daje się tam we znaki, tym bardziej gdy na grzbiecie mamy mokre szmaty. Craft nie pozwoli by coć takiego się przytrafiło. Dwa dni temu miałem na sobie podobną koszulkę rodem z DECATHLONU. Nie ma porównania. Warto zapłacić trochę więcej by nie ryzykować zdrowiem ot co. Decahlonowa jakość nie doratsta Craftowi do pięt, ale to inna pólka cenowa...

Jeśli ktoś zawita w te strony, chciałby pobiegać w górach to Skrzyczne i przyległe szlaki dostarczą wielu powodów do radości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz