niedziela, 16 listopada 2014

"Górska Przygoda" na koniec sezonu. Bieg dla każdego. 2014.11.15

Sezon biegowy (jak to dumnie brzmi ) zakończony. Ostatni bieg uliczny zaliczyłem kilka tygodni temu, a na ostatni w tym roku cross przyszło mi czekać do dzisiaj. Tym samym, cały rok spina się klamrą biegów górskich, jako że pierwszy start 2014 również należał do biegów górskich (Wilcze Gronie w Beskidzie Żywieckim).
Jesienna, zdradliwa pogoda sprzymierzyła się z wirusami przeziębienia oraz zapalenia gardła i na kilka dni przed startem przyszło mi potraktować organizm farmaceutycznymi wynalazkami do spółki z miodem, imbirem, czosnkiem i czym tam jeszcze... Z resztkami kaszlu i lekkim osłabieniem dotarłem do  "Górskiej Przygody" w Wiśle. 
Od początku impreza sprawiała wrażenie "przyjaznej". Żadnego limitu, a tym samym brak głupiego wyścigu wśród chętnych do rywalizacji, niskie wpisowe (30 pln w dniu wyścigu to niewiele); do tego Organizator co rusz ogłaszał przyłączenie się do grona sponsorów kolejnych firm i organizacji. Rzeczywiście, ilość ikonek na numerze startowym była taka, że poważny renomowany bieg by się nie powstydził... Ale czy ilość przełożyła się na jakość ?
Biuro zawodów zorganizowano w hotelu "Podium". Przygotowano parkingi, obsługa w biurze szybka, sprawna i uprzejma. Rozmiar i atrakcyjność "pakietu startowego" w pełni zasługuje na cudzysłów. Pakiet zawierał numer startowy i ciasteczko owsiane z dynią. Smaczne, a do tego dla odwrócenia uwagi zapakowane w  bon zniżkowy na badania wydolnościowe i inne bardzo ciekawe cielesne eksperymenty plus efektowna kokardka. 
Po kilkudziesięciu minutach tak zwanego zbijania bąków podreptałem w okolice linii startu gdzie znany w środowisku narciarzy biegowych Koleżka dyrygował sprawnie krótką rozgrzewką. 
No więc startujemy. Pierwsze kilkaset metrów jest ostro z góry więc bez oglądania się na cokolwiek lecimy w dół. Beton, asfalt, skręt w lewo i zaczyna się mocno pod górę. Nie kończy się za to asfalt. Mało tego! Zaczynają się betonowe, ażurowe płyty - koszmar. Przez ok 2 km pod butami mam nieprzyjazne podłoże, obcy element w górskim krajobrazie. Znak i piętno cywilizacji wkradającej się bezczelnie w... co tam wkradającej - nonszalancko się rozpychającej wśród niemego braku sprzeciwu ze strony Natury. Tzw. presja na środowisko wkraczająca wraz z człowiekiem i jego potrzebą wygodnego życia... Nie ma co się dziwić. Każdy chce wygodnie dojechać do domu, do pracy... Beskidy są dalekie od dzikiego charakteru gór  np. Rumunii. Penetracja lasu, gór, osadnictwo jest tu bardzo silne i wciąż naciera. Wraz z rozwojem m.in. turystyki rosną wymagania co do wygodnego przemieszczania się bez potrzeby ubrudzenia butów czego efektem są właśnie drogi z betonu zamiast gruntu, etc. Jest jeszcze wątek spływu powierzchniowego i trwałości drogi, ale sobie daruję...
Fakt faktem, że droga jest twarda, a kiedy kończy się beton dalej jest twarda, ubita i tak do 6 km.
Na 3 km mamy pitko od Organizatora. Nie korzystam, mam swoją butlę i lecę dalej podziwiając Skrzyczne z mniej mi znanej perspektywy... Bieg poprowadzono w dużej mierze żółtym szlakiem, wyznaczonym na górskim grzbiecie. Listopadowy wiatr pociąga śmiało i teraz cieszę się bardzo, że zdecydowałem się wziąć wiatrówkę, która chroni elegancko przed przewianiem. Wreszcie kończy się  bita droga, ta wygodna autostrada, która przypomina spacerowy deptak w uzdrowisku i trasa skręca w prawo gdzie opadająca w dół stokówka ma charakter stricte crossowy.
Zbiegamy w dół, a pod nogami szeleszczą bukowe suche liście. Pięknie jest, ale i zdradliwie bo pod grubym rudym dywanem są luźne kamienie i gałęzie, których nie widać. Jest to jednak zdecydowanie najprzyjemniejszy fragment biegu, prawdziwie górski, gdzie są wszystkie składniki wpływające na chęć znalezienia się w tym miejscu, bez względu na zmęczenie. Jest adrenalina pchająca do przodu i bez oglądania się na ryzyko. Jest zapach lasu i wiatr. I wyprzedzam, prę do przodu, bo zbiegi są najfajniejsze... Ale to co dobre szybko się kończy... Leśna ścieżka łączy się z drogą którą już biegliśmy. Jest to część wspólna trasy i od teraz ta sama betonowo - asfaltowa droga będzie mi towarzyszką już do mety. Tyle tylko, że o ile wtedy było pod górę, teraz jest z góry i to mocno z góry. Tłukę kopytami o ten beton i mam wrażeni, że zaraz urwą mi się moje narządy wewnętrzne. Czuję jak od tego napierania po betonie luzuje mi się wątroba i inne bebechy. 
Wreszcie Pan na rowerku wskazuje schodki prowadzące do hotelowego placu gdzie czeka meta i konferansjer oznajmiający przybycie kolejnego zawodnika. Meta, medal, woda. Już. Znajduję w kieszeni kupon na jedzonko i zasuwam na zasłużony posiłek. Zorganizowany punkt gastronomiczny oferuje ryż z sosem\gulaszem i płatne napoje. Spoglądam na "medal" (tutaj cudzysłów również w pełni uzasadniony). To kawałek plastikowej płytki z nadrukiem. Estetyka odpustowa  - to najkrótsza charakterystyka tego cuda, a moją opinię podzielają inni uczestnicy biegu.

Kilka najważniejszych obserwacji z tego biegu (ciekawe czy będą kolejne edycje ?).
1. Jest to bieg dla wszystkich, a już na 100 % dla tych, którzy chcą spróbować biegów górskich. Trasa jest niewymagająca , ale jest się gdzie zmęczyć. Podłoże bardzo bezpieczne, równe (poza leśnym odcinkiem), bez  nadmiernego narażenia na kontuzje. 

2. Trasa, a właściwie jej długość czyli dystans. Miało być ok. 14 km skończyło się na 12,5. Czemu, nie wiem. Krótszy dystans jest tym bardziej atrakcyjny dla początkujących "górali". 
3. Wpisowe i świadczenia. Bieg był tani, a w zestawie ręczny pomiar czasu, odpustowy medal i smaczny ryż z sosem. 
4. Duży plus za bieg dzieciaków. To zawsze bardzo dobra inicjatywa. 
5. Sugestie: Mniej betonu i asfaltu, ładniejszy medal.
Pogoda zupełnie nielistopadowa wspierała dobrą i przyjemną atmosferę biegu, a tak w ogóle  to nie ma co się czepiać . Nie było źle, ale niedociągnięcia były. Organizator nie jest żółtodzióbem, a bieg był jaki był. Znam lepsze biegi - debiuty. Moim zdaniem jak góry to góry  - minimum betonu/asfaltu.

Impreza zgromadziła też zwolenników Nordic Walking, którzy zmagali się tego dnia z dokładnie tą samą trasą co biegacze. Na marginesie - w czasie gdy kontuzja przywodziciela nie pozwalała mi biegać, NW było aktywnością w pełni zaspokajającą moją potrzebę aktywności i to dającą w kość (czego się nie spodziewałem). Nie mniej jednak szybkie chodzenie z kijami wymusza postawę, którą charakteryzuje "kaczy kuper" delikwenta, co wygląda dość pociesznie... Kije kijami - doceniam, szanuję, ale wolę bieganie. Na razie ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz